20181219xixi888
jordan 6
golden goose sneakers
canada goose UK
off white
100% real jordans for cheap
timberland boots
kate spade handbags
kobe sneakers
adidas nmd r1
yeezy boost 350 v2
yeezy shoes
mbt shoes
adidas yeezy boost
lebron 16
adidas eqt
nike cortez
air force 1
michael kors handbags
ultra boost
fila
hermes belt
asics running shoes
nike air max 2018
yeezy boost 350 v2
supreme clothing
basketball shoes
nike air force 1
pandora jewelry
golden goose outlet
air max 2019
michael kors handbags outlet
balenciaga shoes
adidas outlet online
kyrie 3
michael kors factory outlet
air jordan 4
coach factory outlet
lebron 16 shoes
jordan retro 6
lebron 16 shoes
nike roshe run
yeezy shoes
adidas eqt support
balenciaga triple s
nike jordans
michael kors
nike vapormax
longchamp bags
yeezy boost 350
jordan shoes
yeezy boost
lacoste polo
james harden shoes
off white x jordan 1
yeezy boost 350
retro jordans
jordan 4
air jordan 13
adidas iniki
nfl store
golden goose outlet
adidas yeezy
adidas tubular
bape hoodie
michael kors outlet store
hogan outlet
longchamp outlet
tory burch shoes
yeezy boost 350 v2
birkin bag
caterpillar boots
nmd
jimmy choo shoes
moncler outlet
louboutin shoes
coach outlet online
adidas ultra
off white jordan 1
goyard
curry 4
bape hoodie
yeezy boost
nike foamposite
links of london outlet store
kyrie irving shoes
adidas stan smith
yeezys
nike kd 11
ferragamo belt
baseball jerseys
chrome hearts online
nike huarache
lacoste
20181219xixi888
Moda na ekranizacje komiksów bezsprzecznie ogarnęła Hollywood. Zaczęło się od Tima Burtona, który pokazał, że książeczki z kolorowymi obrazkami i tekstami w chmurkach, to nie tylko dziecinna lektura, ale ciekawe, inspirujące opowieści, które można z rozmachem zrealizować. Jednak prawdziwe szaleństwo zapoczątkował Sam Raimi i jego "Spider Man". Ponad 800 milionów dolarów wpływów podziałało na wyobraźnię. Na ekranach pojawiły się całe zastępy przeróżnej maści superbohaterów zdobywających szczyty box office'ów. Niejako zwieńczeniem fascynacji filmowców nowelami graficznymi jest informacja sprzed kilku dni o zakupie Marvel Entertainment przez Disneya za 4 miliardy dolarów.
Jak zwykle mody amerykańskie prędzej czy później trafiają do Europy. Francuzi zdecydowali się sięgnąć po komiks Largo Winch autorstwa Phillippe Franqa i Jeana Van Hamme (współtwórca legendarnego Thorgala). Materiał na film sensacyjny wydaje się być idealny. Otóż tytułowy bohater jest żądnym przygód obieżyświatem, który w dzieciństwie został adoptowany przez Nerio Wincha, twórcę i prezesa potężnego konsorcjum W. Kiedy ojciec umiera w podejrzanych okolicznościach, Largo musi zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem i nie tylko stanąć na czele gigantycznego koncernu, ale również wyjaśnić przyczyny śmierci Neria.
Historia ma duży potencjał, który jednak nie został do końca wykorzystany. Reżyser Jerome Salle do spółki ze scenarzystą Julien'em Rappeneau (między innymi świetny 36) nie za bardzo wiedział, jak poradzić sobie z retrospekcyjną, komiksową strukturą. Częste zmiany miejsca i czasu akcji wprowadzają spory mętlik. Dodatkowo ambicją twórców - jak głoszą materiały reklamowe - było podjęcie rywalizacji z najlepszymi filmami akcji ostatnich lat czyli "Bondami" i "Bourne'ami". Szczytną ideą jest stawianie sobie poprzeczki jak najwyżej, ale nie wyszło im to na dobre. Mimo bardzo dobrej warstwy wizualnej (piękne zdjęcia Denisa Roudena i doskonały, dynamiczny montaż Richarda Marizy'ego) obraz ten ma zbyt dużo niedociągnięć, nieścisłości i niedokładności by mierzyć się z amerykańskimi królami box office'ów.
Co gorsza Francuzi nie potrafili nadrobić strat wartościami "nieakcyjnymi". Mówiąc brutalnie - gdy tylko reżyser pozwolił bohaterowi zwolnić, pomyśleć i przemówić, to robiło się nudno. Niestety, Largo najwięcej przemyśleń miał w finale, co skutecznie zabiło jakiekolwiek emocje w końcówce.
Co najciekawsze, pomimo powyższych uwag i marudzenia, wyszedłem z kina zadowolony! Jakim cudem? Poszedłem na ten film w celu oderwania się od smutnej rzeczywistości dnia codziennego, bez wielkich oczekiwań, z nastawieniem na miłą i lekką rozrywkę. W zamian otrzymałem ciekawego bohatera (grający główną rolę Tomer Sisley otrzymał nagrodę za najlepszy debiut), fantastyczne plenery (Chorwacja powinna używać tego filmu do celów propagandowych), dobre aktorstwo (najbardziej podobało mi się, że Francuzi grali Francuzów, Serbowie Serbów, a Angielka Angielkę. Tylko Rosjanina nie znaleźli i musieli wspomóc się Czechem), udaną choreografię walk (ponowny ukłon w stronę montażu), piękną kobietę (zjawiskowa Melanie Thierry, znana w Polsce z Babilon AD) i trochę namiętnego seksu (zaraz na wstępie).
Wszystko to razem składa się na tak zwane wrażenie ogólne, które jest niewątpliwie pozytywne. Z tego samego założenia wyszli Francuzi, którzy tłumnie odwiedzając kina zapewnili producentom wysokie wpływy i możliwość realizacji drugiej części. Magia komiksów wciąż działa.
Jak zwykle mody amerykańskie prędzej czy później trafiają do Europy. Francuzi zdecydowali się sięgnąć po komiks Largo Winch autorstwa Phillippe Franqa i Jeana Van Hamme (współtwórca legendarnego Thorgala). Materiał na film sensacyjny wydaje się być idealny. Otóż tytułowy bohater jest żądnym przygód obieżyświatem, który w dzieciństwie został adoptowany przez Nerio Wincha, twórcę i prezesa potężnego konsorcjum W. Kiedy ojciec umiera w podejrzanych okolicznościach, Largo musi zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem i nie tylko stanąć na czele gigantycznego koncernu, ale również wyjaśnić przyczyny śmierci Neria.
Historia ma duży potencjał, który jednak nie został do końca wykorzystany. Reżyser Jerome Salle do spółki ze scenarzystą Julien'em Rappeneau (między innymi świetny 36) nie za bardzo wiedział, jak poradzić sobie z retrospekcyjną, komiksową strukturą. Częste zmiany miejsca i czasu akcji wprowadzają spory mętlik. Dodatkowo ambicją twórców - jak głoszą materiały reklamowe - było podjęcie rywalizacji z najlepszymi filmami akcji ostatnich lat czyli "Bondami" i "Bourne'ami". Szczytną ideą jest stawianie sobie poprzeczki jak najwyżej, ale nie wyszło im to na dobre. Mimo bardzo dobrej warstwy wizualnej (piękne zdjęcia Denisa Roudena i doskonały, dynamiczny montaż Richarda Marizy'ego) obraz ten ma zbyt dużo niedociągnięć, nieścisłości i niedokładności by mierzyć się z amerykańskimi królami box office'ów.
Co gorsza Francuzi nie potrafili nadrobić strat wartościami "nieakcyjnymi". Mówiąc brutalnie - gdy tylko reżyser pozwolił bohaterowi zwolnić, pomyśleć i przemówić, to robiło się nudno. Niestety, Largo najwięcej przemyśleń miał w finale, co skutecznie zabiło jakiekolwiek emocje w końcówce.
Co najciekawsze, pomimo powyższych uwag i marudzenia, wyszedłem z kina zadowolony! Jakim cudem? Poszedłem na ten film w celu oderwania się od smutnej rzeczywistości dnia codziennego, bez wielkich oczekiwań, z nastawieniem na miłą i lekką rozrywkę. W zamian otrzymałem ciekawego bohatera (grający główną rolę Tomer Sisley otrzymał nagrodę za najlepszy debiut), fantastyczne plenery (Chorwacja powinna używać tego filmu do celów propagandowych), dobre aktorstwo (najbardziej podobało mi się, że Francuzi grali Francuzów, Serbowie Serbów, a Angielka Angielkę. Tylko Rosjanina nie znaleźli i musieli wspomóc się Czechem), udaną choreografię walk (ponowny ukłon w stronę montażu), piękną kobietę (zjawiskowa Melanie Thierry, znana w Polsce z Babilon AD) i trochę namiętnego seksu (zaraz na wstępie).
Wszystko to razem składa się na tak zwane wrażenie ogólne, które jest niewątpliwie pozytywne. Z tego samego założenia wyszli Francuzi, którzy tłumnie odwiedzając kina zapewnili producentom wysokie wpływy i możliwość realizacji drugiej części. Magia komiksów wciąż działa.
Maciej Słowiński, Filmy.pl